Dzisiaj też przeżyłam mały horror.
Adaś jest chory i siedzi u teściów, bo nie chce aby Filipek się od niego zaraził. Emilka tez w sumie jest u nich, bo może przenosić te zarazki jak miała kontakt z młodym a zależy nam aby leczenie szło planowo.
No ale tak się złożyło, że musiałam odebrać Emi ze szkoły. Filipek marudził, że chce na plac zabaw. Generalnie unikam większych skupisk ludzi/dzieci ale godzina przedpołudniowa, myślę sobie będzie o,k. Było w miarę ciepło a to w końcu ostatnie podrygi ciepłych dni. Poszliśmy.
Filipek zjeżdżał na ślizgawce, potem podleciał do huśtawek jak się jedna zwolniła.
Taka normalna, na łańcuchach. On jeszcze nie umie sam się huśtać, więc tylko odpychał się nóżkami do tyłu i puszczał do przodu. Huśtawka niziutka, tuż nad ziemia. masę razy się tak huśtał. Siedziałam na ławce na przeciwko i patrzałam na niego. nagle podleciała do mnie Emi z jakimś pytaniem, odwróciłam w wzrok a w tym momencie słyszę płacz Filipka. Patrze, ten na ziemi.
To był moment. Spadł, uderzył się w tył głowy, czapka mu spadła. Płakał okropnie.
Pod tą huśtawką jest takie specjalne miękkie podłoże, coś w rodzaju gumy, nie wiem jak to się fachowo nazywa, więc mocno się nie uderzył ale jednak.
Zaś mam kaca moralnego, że nie ruszyłam dupska, że nie stałam koło niego.
Kurcze, on tam huśtał się dziesiątki razy, ja nawet nie wiem jak to się stało.
Znowu coś, znowu nie dopilnowałam. Biedny się wystraszył, płakał dobre pół godziny.
Potem się zdrzemnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz