piątek, 20 grudnia 2013
Ból którego nie sposób opisać....
Jestem po dłuższej przerwie. Naprawdę nie łatwo było mi zabrać się aby tu cokolwiek napisać. To wszystko tak cholernie boli, z każdym dniem bardziej.
To już praktycznie miesiąc jak mojego skarbu nie ma z nami. Długi miesiąc...
Mam wrażenie, że jeszcze wczoraj go tuliłam.
Tego feralnego dnia w sumie od rana nic nie zapowiadało, że będzie on miał dla nas tak fatalny koniec.
Po mimo, że wieczór wcześniej mieliśmy kolejny kryzys. Filipek zaczął źle saturować i wzrosła nam akcja serduszka, tak po podaniu leków, fakt, bo dłuższym czasie ale się unormowało. Potem na następny dzień Filipek dość fajnie oddychał. Problemy zaczęły się po południu ale jeszcze bez jakiegoś dramatu.
Filipek oczywiście był już cały czas pod tlenem. Każdy ruch powodował, że zaczynała spadać nam saturacja i rosnąc akcja serca. Tak więc gdzieś 3 dni przed feralnym piątkiem, poprosiliśmy o zacewnikowanie go, bo każda zmiana pieluszki powodowała jakieś anomalia. Już go nawet nie ubierałam, bo jak zdarzyło mu się przesikać to przebranie go, też był było dla mnie horrorem. I tak ostatnie dni, mój biedulek leżał sobie przykryty tylko kołderką, z sondą w nosku, cewnikiem i pieluszką. Taki był biedny a jednak walczył.
Gdzieś ok 2 w nocy z czwartku na piątek po raz kolejny zaczęło się źle dziać. Nagle nastąpił bezdech. Dostał leki i po krótkiej chwili zrobił głęboki wdech i wrócił do nas ale już słabiutko saturował. Czułam, że odchodzi. Wtedy poprosiłam go aby już dał spokój, aby przestał walczyć, że udowodnił nam jaki jest dzielny, że dla mnie zawsze pozostanie bohaterem ale już nadszedł czas aby odpoczął. Powiedziałam, że już dość. Dość się namęczył... To było tak cholernie ciężkie. Potem położyłam się koło niego, głaskałam go, całowałam i.... Filip nas wszystkich uśpił. Zawsze było tak, że któreś z nas przy nim czuwało. We wtorek przyjechała do nas moja siostrzenica a chrzestna Filipka. Byliśmy więc w trójkę i wszyscy zasnęliśmy. Obudził mnie mąż i wskazał palcem na pulsoksymetr a tam już było wszystko wyzerowane. Pielęgniarki podawały mu jeszcze leki ale już nie wrócił do nas. Odszedł po cichutku. Mój najdroższy synek, zasnął na zawsze.
Walczył dzielnie do samego końca.
W pewnym momencie jedna z sióstr powiedziała mi, że wygląda tak jakby Filipek jeszcze na kogoś czekał. Bo naprawdę ta jego determinacja była niesamowita. Pomyślałam sobie, czeka na Adasia ale bałam się go tam przywieść. Mój mąż stwierdził, że Filipek jak będzie chciał to znajdzie sposób aby pożegnać się z bratem. Miał racje. Filipek był u Adasia. Wiem, że to brzmi niewiarygodnie ale ja wiem, że tak było. Adaś spał u dziadków. Obudził się o 5:15 przyszedł do nich do łóżka i powiedział, że coś mu się śniło ale on się nie boi, w ogóle się nie boi. Potem jeszcze zasnął a jak się obudził to non-stop mówił o Filipku. Niesamowite, prawda?
Nie wiem jak przeżyłam pogrzeb. Nie ma nic gorszego dla matki.
Każdy dzień to męka. Tęsknota jest tak ogromna, że aż rozdziera gdzieś od środka. Ból ogromny.
Już nigdy go nie zobaczę, nie poczuję, nie usłyszę: mamusiu kocham cię, jestem cały twój.
Kto tego nie przeżył, choćby nie wiem jak się starał, to nie zrozumie. Tłumaczę sobie, że jest mu teraz lepiej, że skacze sobie po chmurkach w doborowym towarzystwie bo przecież ma tam dużo kolegów i koleżanek. bawi się swoimi ulubionymi autkami, tygryskiem. wszystko to dostał na ostatnią drogę. Dostał też podusię z tygryskiem, którą dostał od kogoś z was.
Przeszłam szkołę życia ale Filipek też dużo mnie nauczył. To ja uczyłam się od niego a nie odwrotnie.
Bardzo mi go brakuje. Tylko dzięki dzieciom jakoś funkcjonuje. Przed nami chyba najtrudniejszy okres. Święta a zaraz po nich 4 stycznia urodziny Filipka.
Jak to wszystko przeżyć?
sobota, 23 listopada 2013
Pożegnanie...
Jakby ktoś miał ochotę towarzyszyć mojemu dzielnemu rycerzowi w ostatniej drodze, to informuję, że pogrzeb rozpocznie się w najbliższy poniedziałek Mszą Świętą o godz. 10:00 w Chorzowie Batorym w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa przy ulicy Długiej 31. Potem Filipek spocznie na Cmentarzu w Chorzowie przy ulicy Granicznej.
piątek, 22 listopada 2013
czwartek, 21 listopada 2013
Mój bohater...
To prawda, że na moment straciłam ochotę ozywania się. Naprawdę nie są mi teraz potrzebne komentarze umoralniające. Ja doskonale wiem na czym stoję i nie trzeba mnie uświadamiać. Poza tym jestem pewna, że punkt widzenia zmienia się od punktu siedzenia. Najbardziej mądrzy jesteśmy wtedy, jak stoimy z boku i sprawa nie dotyczy nas i naszych bliskich a w szczególności dzieci.
Filipek nadal z nami jest. W każdej chwili może odejść i tak naprawdę jak następuję kryzys to myślę, że to juz koniec, po czym mój Heros zbiera w sobie resztki sił i nadal walczy. Tzn walczy jego organizm, bo poza głową cała reszta ma się całkiem dobrze. Szpik się odbił i zaczął produkować płytki, hemoglobina jest w normie, elektrolity też nie są złe. Ładnie siusia, robi kupki. Mamy problem z wydolnością oddechową i najpewniej to nas pokona. Kiedy? Lekarz twierdzi, że jest zaskoczony determinacją Filipka
poniedziałek, 18 listopada 2013
Mój Królewicz...
niedziela, 17 listopada 2013
Kończy się nasz czas...
piątek, 15 listopada 2013
Bez zmian...
U nas w zasadzie bez zmian. Skacze nam akcja serca ale wg mnie wynika to ze stresu, raczej nie bólu a jeżeli już, to raczej nie kwestia naszej głównej choroby. Nadal paprze się nam rączka i chyba jutro zacznę naciskać aby obejrzał Filipka chirurg bo naprawdę nie wygląda to za ciekawie. To jest zdjęcie z wczoraj a dziś jest jeszcze gorzej. Ropy jest wprawdzie mniej ale ogólnie wygląda to gorzej.
To już miesiąc jak nam sie to paprze. Czy jest to wynikiem oczyszczania sie organizmu? Chciałabym aby tak było. Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że ten cholerny Deksaven który Filipek bierze od sierpnia, tak działa. W skutkach ubocznym m.in ma to, że przy dłuższym stosowaniu rany się źle goją. Jednak musimy go brać. Ja oczywiście w duchu mam nadzieję, że może przy okazji ten cały syf z niego tą drogą wychodzi.
Poza tym, tak jak pisałam wcześniej jest bez zmian, czyli można by rzec, stabilnie. Choć przy naszej chorobie w każdej chwili coś może się wydarzyć. W zeszłym tygodniu do Hospicjum przyjechał chłopiec na toczenie płytek i krwi, zresztą na początku choroby również leczyli się w Katowicach. Jego stan porównałabym do Filipka. W sumie nawet był teoretycznie w lepszym stanie, bo przestali się leczyć ze względu na "nieodbijające się" płytki a w ostatnim MR nie zanotowano progresji choroby. Mieli obiecane, że jak się odbije z wynikami to mogą wrócić do leczenia. I co? Wczoraj dowiedziałam się, że zmarł. Był w stabilnym stanie i nagle się posypało. Ile nam czasu zostało?
Wiem, wiem... Ja cały czas wierzę choć patrząc na Filipka ta moja wiara czasami podupada. Co dziennie wieczorem mam nadzieję, że rano Filipek odezwie się do mnie "mama", nic więcej nie chcę. Chcę go usłyszeć, chcę aby mnie przytulił swoimi ciepłymi łapkami i powiedział mi do ucha: moja mama. To tak cholernie boli, ta niemoc.
Leki nadal bierzemy, bo Filipek cały czas normalnie je i pije. Ja wiem, że z niego jest silny chłop i on cały czas walczy.
Czytam te wszystkie wasze komentarze i jestem wam za nie ogromnie wdzięczna. Co się tyczy Ovosanu. Muszę sobie o nim jutro na spokojnie poczytać, choć na tyle co zerkałam to komentarze przeważają negatywne. Filipek juz tyle tego wszystkiego bierze, że muszę wiedzieć czy to warte tych pieniędzy, w sumie nie małych.
Ja w zeszłym tygodniu się pochorowałam i to tak dość konkretnie, do tego wszystkiego z moim biednym okiem wylądowałam na pogotowiu i usłyszałam diagnozę: bakteryjne zapalenie spojówek. Wyglądałam jak zombie. No ale jest juz o niebo lepiej.
No i teraz najważniejsze, w sumie od tego powinnam zacząć. W imieniu Filipka dziękujemy za śliczną podusię z tygryskiem, piżamkę, skarpetki, autka. Do odebrania czekają jeszcze dwa awiza. Filipek tego nie okazuje ale na pewno się ucieszył. Jestem pewna, że mnie słyszy bo patrzy na mnie jak go o to poproszę. Jeszcze raz dziękuję.
Dziękuję również za wszelkie wpłaty które się jeszcze od czasu do czasu pojawiają. To dla nas naprawdę bardzo dużo znaczy.
poniedziałek, 4 listopada 2013
Co u nas?
Co u nas? Generalnie nieciekawie. Przyplątał nam się stan zapalny w rączce po motylku (wenflonie), i to takim który został wyciągnięty dobre 1,5 tyg. wcześniej. Do Hospicjum przyjechaliśmy w zeszły piątek. W sobotę postanowiliśmy wykapać Filipka i zauważyłam na rączce małą ropną kropkę. Jak ucisnęłam miejsce wokół to ze środka wylazło mi tyle ropy że oniemiałam. Na zewnątrz nie było poza tym nic widać, żadnego obrzęku, zaczerwienienia, nic. No i tak bujamy się z tym juz ponad tydzień. nie jest nic lepiej. Non-stop wyłazi z tego ropa. Boli go to jak cholera, bo jak zaczynają mu przy tym grzebać to puls wzrasta mu do 170-180. Wczoraj założyli mu sączek. Dostaje antybiotyk.
Jakby tego było mało wczoraj zauważyłam u niego obrzęk na wzgórku w okolicach siusiaka. Zgłupiałam czy to obrzęk czy tak było. No ale dziś jest to większe czyli nie miałam omamów. Generalnie nie wiadomo co to i skąd bo Filip sika bardzo dobrze, poza tym nigdzie więcej nie ma obrzęków wskazujących, że cos z poziomem białka ma nie tak. Poza tym wyszło by w badaniu.
No i ogólnie od rana mamy dziś nie fajny dzień bo do tego wszystkiego doszły jeszcze wymioty ale takie ewidentne po zjedzeniu i wypiciu czegokolwiek. Poza tym na uciśnięcie brzuszka też reaguje bólowo. Ja wiem, że wymioty mogą być z nadciśnienia ale akurat po jedzeniu? Tyle dziś przy nim na raz robiono, że Filipek bardzo się zdenerwował i musiał dostać środek na wyciszenie bo serducho chciało mu wyskoczyć.
No i tak stoimy w martwym punkcie. Wczoraj się w duchu cieszyłam bo troszkę mniej spał w ciągu dnia, ewidentnie patrzał się na mnie jak do niego mówiłam, ścisnął mnie delikatnie za palca jak go poprosiłam, bo Filipek już się do nas nie uśmiecha...
Wiem, że mnie słyszy. Jeść, je i to ładnie, pije też sporo. Tylko jest taki wycofany ale tez spokojny (pomijając dzisiejszy dzień).
Do tego wszystkiego w zeszłym tygodniu Fifi miał zapalenie spojówek które dziś odziedziczyłam ja. Na razie zaatakowało mi jedno oko. W domu Adaś ma zapalenie gardła i jak jeszcze coś się wydarzy to strzelę sobie w łeb.
W odpowiedzi na wasze komentarze odnośnie dr. Burzyńskiego. W swoim czasie sporo czytałam na jego temat i ma naprawdę bardzo skrajne opinie. Pewno są ludzie którym pomógł i gdyby Filip był w dobrej kondycji pewnie bym próbowała. To leczenie które proponuje tamtejsza klinika jest BARDZO obciążające. Biorąc pod uwagę, że Filipek dostał w sumie 28 cykli chemii i jest wyniszczony biologicznie, nie ma szans aby to przetrzymał. No a do tego dochodzi jeszcze jego aktualny stan.
Odnośnie przyspieszonego Mikołaja. Bardzo mnie wzruszył ten pomysł z prezentami. Tylko nie wiem co wam napisać, bo Filipek na nic nam nie reaguje. Mogę napisać co lubi i sami zdecydujcie. Filipek jest pasjonatem Hot Wheelsów i mamy już całkiem sporą kolekcję. Lubi maskotki z serii Kubusia Puchatka a Tygrysek to ten ulubiony i tylko z nim śpi. Lubi układać Lego ale też głównie auta. No i poza tym to maniak gier na komputerze, tablecie, PSP, konsoli.
Wiecie co, nie umiem się z tym pogodzić, że moje dziecko już nigdy nie będzie się kłócić o PSP z Adasiem. Idiotyczna myśl, wiem, ale tak mi to przyszło do głowy jak myślałam o tych prezentach.
Acha i jeszcze coś. Przed hospicjum jak jeszcze był w lepszej formie obiecałam, że mu kupię bajkowa pościel ale nie zdążyłam. No ale to taka luźna propozycja.
Generalnie nawet jakby Filipek był w super stanie, wiem że by się cieszył ze wszystkiego, naprawdę.
poniedziałek, 28 października 2013
Ponownie Hospicjum
W piątek do południa akcja serca zaczęła Filipkowi spadać. Po 2-3 godzinach sytuacja się unormowała ale podjedliśmy z mężem decyzję o przewiezieniu syna do Hospicjum.
Dwa dni wcześniej Filipek miał w nocy delikatny atak padaczki, tzn najprawdopodobniej bo po prostu "zawiesił się" nam.
No i mając to również na uwadze doszliśmy do wniosku, że bezpieczniej będziemy się czuć w placówce. Nie wiem czy to dobra decyzja bo zdaję sobie sprawę, że Filipek wolałby być w domu ale czasami potrzebna jest szybka reakcja kogoś z personelu a będąc w domu zanim ktoś do nas dojedzie to czasem trwa nawet kilka godzin.
Tak naprawdę u nas jest coraz gorzej. Filipek już sam nie siedzi, nic nie mówi, czasami kiwa główką na "tak" i "nie". Rozumie co się do niego mówi. Czasami się uśmiechnie. Wczoraj na moją prośbę powiedział "mama".
Jak przyjechaliśmy do Hospicjum miała miejsce fajna sytuacja. Lekarka badając Filipka stwierdziła, że ma wysokie napięcie w nóżkach i prosiła pielęgniarkę aby przyniosła coś aby mu włożyć między kolanka. Ta przyniosła taką średniej wielkości maskotkę lwa. Najpierw włożyła go łbem w kierunku Filipka ale coś się źle układało i ją obróciła, że młodemu ukazał się tyłek lwa. Jak to zobaczył to aż się szczerze i szeroko uśmiechnął. Czyli wszystko rozumie.
Wczoraj nam dwa razy zwymiotował. Dziś też nie było zaciekawię bo dla odmiany dostał takiego szczękościsku w trakcie podawania leku strzykawką, że nie szło mu jej wyjąć z buzi. Musiał dostać Relanium. Dopiero po nim puściło go i zasnął.
Zaczynam podupadać na wierze a nie powinnam. Leki przyjmujemy ale nie zawsze nam się udaje nam je podać w takiej ilości jak powinien wsiąść choć są to sporadyczne sytuacje i mające miejsce w ostatnich dniach.
Pojawiają się komentarze aby skonsultować Filipka u dr. Burzyńskiego. Ja muszę najpierw go postawić na nogi bo na dzień dzisiejszy on nie jest w stanie nigdzie jechać. To wszystko tak postępuje, że jak te leki co mu dajemy w końcu nie zadziałają, to na wszystko jest już za późno.
Czemu wcześniej tego nie zrobiłam? Bo wierzyłam w Niemcy które nie dość, że kilka miesięcy zwlekali z odpowiedzią to jeszcze tak naprawdę nic mądrego nie mieli mi do zaproponowania. Potem uzyskaliśmy stabilizację a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Poza tym tam są potrzebne tak ogromne pieniądze a ja potrzebuję pomocy tu i teraz.
Wiem, że Filipek jest silny i walczy ale czy starczy mu sił?
niedziela, 20 października 2013
Pierwsza Komunia Święta
Dziś był dla nas wszystkich wielki dzień. Filipek po raz pierwszy przyjął Komunię Świętą. Uroczystość odbyła się w domu. Był tort, pizza czyli to co Filipek lubi najbardziej.
U nas niestety nie jest najlepiej. Powiem szczerze, że nawet nie mam siły o tym pisać. Nie wiem czy mój syn popadł w jakąś głęboką depresję czy to progresja choroby. Filipka nic nie interesuje. Leży i patrzy się w nicość. Na pytania tylko odpowiada "tak" lub "nie" albo i nie odpowiada, tylko kiwa głową. Trzeba się nieźle nagimnastykować aby choć leciutko się uśmiechnął. Jestem załamana.
Codziennie wieczorem jak zasypia, zastanawiam się czy rano się obudzi. Uczucie nie do opisania.
Leki przyjmuje ale czy to wszystko nie jest za późno?

wtorek, 15 października 2013
króciutko...
niedziela, 6 października 2013
Wróciliśmy
W czwartek w wielką pompą wróciliśmy do domu. Filipka pod dom podwiozła... limuzyna. Tym razem jechał z mamusią ;-) i wujkiem. Tatuś musiał się zadowolić naszą starą Vectrą. He he.
Filipek co raz częściej zagadywał, kiedy wrócimy do domu. Wyniki nam się poprawiły. Stan Filipka zbliżył się do tego z przed ataku.
Dziś wieczorem troszkę mnie zmartwił bo po raz pierwszy od kilku dni, poskarżył się na ból głowy. Dostał Ketonal i zasnął. Boję się jutra bo wtedy też tak było, że go długo nie bolała głowa, potem zaczął skarżyć się na bóle a później się podziało.
Filipek na obecną chwilę w ogóle nie chodzi, nie wiem na ile w tym choroby a na ile osłabienia i fakt, że od wyjścia ze szpitala prowadzi siedząco-leżacy tryb życia. Jednak przed atakiem dreptał przynajmniej do ubikacji. Stać stoi, siedzi też swobodnie ale boi się nawet dać krok do przodu.
Poza tym uśmiecha się, mówi, że jest cały mój i bardzo mnie kocha :-)
Czasami czuję się taka bezsilna. Patrzę na niego i chce mi się wyć. No ale nie mogę, uśmiecham się ale gdy tylko zostaję sama i nikt nie widzi, wyję jak bóbr.
Ktoś się mnie pytał, jak wytłumaczyłam tą sytuację Emilce. Ja jej powiedziałam, że jest ciężko, że lekarze nie widzą już dla nas nadziei ale my po mimo wszystko walczymy dalej, tylko inaczej. Jednak trzeba być na wszystko przygotowanym. Emilka jest w sumie jeszcze dzieckiem, nie dochodzi do niej że może być bardzo źle. Skoro tyle czasu się leczymy, to będziemy leczyć się dalej. Boję się o nią, jest bardzo wrażliwa.
Adaś? To jeszcze w ogóle dzieciątko.
Postanowiliśmy dać Filipka do wczesnej I Komunii Świętej. Mam nadzieję, że damy radę.
poniedziałek, 30 września 2013
Boję się pisać...
... że jest stabilnie, bo jak ostatnio przed feralną niedzielą głośno cieszyłam się, że jest lepiej bo Filipka przestała boleć główka, to potem dowaliło nam z grubej rury. Tak więc napiszę tylko, że Filipek fizycznie na nic nie narzeka. Nie mamy utrat świadomości (tfu, tfu...). Ma apetyt.
Najważniejsze jest to, że dziś przyszły leki z Niemiec. Fizycznie jeszcze ich nie mam ale mąż po południu dowiezie. Uff... Teraz byle zdążyć, byle starczyło nam czasu.
W zeszłym tygodniu hospicjum zrobiło Filipkowi super niespodziankę i zafundowało mu przejażdżkę Porsche Cayman S. Radość Filipka była wielka ale tatusia też ;-)
Modlitwy i kciuki wciąż bardzo są nam potrzebne.
środa, 25 września 2013
Ciężko u nas...
Przepraszam, że tak długo nie pisałam ale nie byłam w stanie. Od niedzieli w ogóle nie odpalałam komputera.
Niestety u nas nie jest najlepiej, jest źle. W niedziele rano Filipek stracił z nami kontakt na dobre 2 godziny. Dostał ataku z utratą świadomości. Dopiero jak przyjechali do nas z hospicjum i podali mu serie leków, popuściło go. Przetransportowaliśmy go do hospicjum i do teraz tam z nim jesteśmy. Wcześniej tak się po ciuchu cieszyłam, że jest lepiej bo przez 2,5 dnia w ogóle nie zgłaszał, że go boli główka. nic nie pisałam bo też nie chciałam zapeszać.
Niedziela była ciężka. Po południu dostał drugiego ataku ale już lżejszego. Od wczoraj w zasadzie cały czas jest kontaktowy. Ma leki podawane przez 24godz. na dobę.
Jak w niedziele rano się obudził, tak dopiero wczoraj po południu się przespał ok 3 godz. Wczoraj mieliśmy też serię dziwnych zachowań, gadania od rzeczy, nieskoordynowanych ruchów.
Dziś było lepiej ale za to rano leciał nam przez ręce, w ogóle nie siedział. Po południu nam zasnął i spał kilka godzin. Jak się obudził o 19 był lepszy, stabilniejszy.
Mamy troszkę złożoną sytuację. Po pierwsze strasznie poleciały mu elektrolity które mogą powodować też drgawki i inne dziwne zachowania. Dostaje też leki które mogą go ogłupiać. No i niewątpliwie główna choroba robi swoje. Na pewno zaczyna gorzej widzieć, choć czasem mam wrażenie, że to takie napadowe.
Mam odpowiedź z Niemiec. Jutro powinna wyjść do nas paczka.
Teraz modle się tylko o jedno aby mieć czas by spróbować tego leczenia.
W niedziele nie byłam mu w stanie nic podać. Dopiero od wczorajszego popołudnia wróciliśmy do podawania specyfików.
Trzymajcie kciuki za mojego dzielnego rycerza.
czwartek, 19 września 2013
Podziękowanie
Jeszcze raz, pragnę wszystkim podziękować za okazaną pomoc. Będę to powtarzać
do znudzenia. Mam już nazbieraną wystarczającą ilość pieniążków. Jeżeli by coś
nagłego wyskoczyło, to na pewno ponowie apel. Odzew przeszedł moje najśmielsze
oczekiwania.
Muszę też napisać małe sprostowanie, bo jak pisałam ostatniego posta, było
późno, byłam zmęczona a teraz dostaję maile czasem dziwnej treści. Te pieniążki
które potrzebowałam, to nie był koszt samej konsultacji. Na to składa się nie
mały koszt transportu krwi do Niemiec, analiza samej krwi też mało nie kosztuje.
Potem ktoś musi sporządzić ten granulat ściśle dopasowany do otrzymanych
wyników. Panu doktorowi wcale tak dużo nie zostaje w kieszeni co niektórzy
pewnie myślą. Ja to tak napisałam, jakoby sama wizyta tyle wyniosła i nie którzy
mnie źle zrozumieli. To wszystko ze zmęczenia i emocji. Z Panem doktorem jestem
cały czas w kontakcie. Wierzę, że jest w stanie nam pomóc. Gdybym nie wierzyła,
że jest w stanie nam pomóc nie jechałabym tam. Poza tym wiem, że w każdej chwili
mogę do niego zadzwonić. Swojego czasu próbowałam podawać Filipkowi Amigdalinę.
Za samą kurację podstawową w której skład wchodziły 3 leki musiałam zapłacić ok
1000 złotych a starczyło to nam na 1,5 m-ca.
Wierzę, że nie na darmo ktoś postawił go teraz na mojej drodze jak i innych
ludzi, którzy do mnie piszą i mi pomagają jak umieją. Dowiaduję się czasem o
takich rzeczach o których nie miałam pojęcia.
Przed wczoraj byłam u tego zielarza ale na razie nie pisze o szczegółach bo mnie
zaskoczył.
U Filipka bez zmian. Wczoraj miał miał taki super humor do południa, że sama byłam w szoku. Nie chciał tylko wyjść z łóżka. Siedział, malował sobie. Potem po południu troszkę mnie wystraszył bo złapał takiego mega doła, że aż się popłakał. Za to potem wieczorem znowu zajął się wycinaniem, pisaniem.
Jest tylu dobrych ludzi wokół mnie którzy wspierają mnie swoją pozytywną energią, że mam wrażenie, że nasza historia nie może się skończyć źle.
Pani Karolino dziękuję za wzruszający list i za olejek. Oby nasza historia miała również szczęśliwe zakończenie.
Są takie momenty, że mam w sobie taka siłę i wiarę, że mogłabym góry przenosić. Po nich czasem przychodzi strach, a co jeśli się nie uda?
wtorek, 17 września 2013
Wrocław
Na wstępie przepraszam, że dopiero teraz piszę ale od rana mieliśmy zwariowany dzień. Z samego rana jak tylko odholowałam Adasia do przedszkola, zadzwoniłam do lekarza do Wrocławia z pytaniem, czy jest możliwość abym przyjechała z sama krwią od Filipka, ponieważ boję się go wieźć autem taki kawał drogi. Wytłumaczył mi, że muszę znaleźć laboratorium które mi pobierze Filipka, odwiruje krew, zamrozi ją do -20 stopni a potem muszę ją dotransportować w pojemniku, obłożonym lodem. Pojechaliśmy tam, gdzie zawsze jeździliśmy na pobranie z synem. Na 15-tą pojawiłam się po odbiór krwi i prosto pojechałam do Wrocławia. I tu muszę podziękować swojej koleżance za poświęcony czas. Ela, dziękuję jeszcze raz!!!!
Oczywiście, żeby tam jechać musiałam mieć uzbieraną potrzebne 6 tyś. I tu jeszcze raz muszę wszystkim bardzo podziękować. To dzięki wam i najbliższej rodziny, mogłam tam pojechać. Wizyta kosztowała mnie 6 tyś + 400zł zostawione w aptece. Do domu wróciłam dopiero 1,5 godziny temu.
Teraz chcę odpowiedzieć na zadane przez kogoś pytanie, jakie leczenie zaproponował doktor. Generalnie to wszystko dla mnie brzmiało jak bajka. Nikt mi nie jest w stanie obiecać, że na 100% Filipka uleczy ale to wszystko brzmiało bardzo sensownie i wlało nadzieje w moje serce. Teraz modle się tylko o to aby stan Filipka dał nam możliwość podawania różnych specyfików. Leczenie generalnie, powiedziane w wielkim skrócie odbywać się będzie na naprawieniu połączeń międzykomórkowych aby pobudzić organizm do walki z chorobą. Organizm Filipka jest zatruty, zakwaszony przez chemię. Tu usłyszałam cały wykład o przemyśle farmakologicznym, który nastawiony jest tylko i wyłącznie na zyski a nie koniecznie na skuteczność leczenia.
W aptece musiałam kupić leki które mają pobudzić do walki Filipka dopóki nie przyjdzie właściwy lek. Będzie on sporządzony (ma to być jakiś granulat) po wynikach tej całej analizy krwi Redox, która ma określić stopień zniszczenia połączeń międzykomórkowych. Brzmi jak s-f ale w coś musze wierzyć. Ta krew ma być przesłana do Niemiec i stamtąd mają przyjść wyniki i granulat, do 10 dni. Na stronie od tego lekarza są jego wykłady i tam można dowiedzieć się czegoś więcej. Ja mam taki chaos w głowie, że nie umiem tego przekazać dosłownie tak jak mi to powiedziano.
Jutro kierunek zielarz.
Filipek dziś bez zmian. Wróciłam to juz prawie spał ale mąż mówił, że nic złego się nie wydarzyło. Malował, bawił się z Adasiem, grał. Oby noc była spokojna i od jutra zaczynamy podawać specyfiki. Trochę się boję bo tabletki Filipek ładnie łyka, to co mam w proszku to jakoś przemycę w jedzeniu ale m.in. mam sporządzać mieszankę z oleju Budwingowego, białka i jakoś nie widzę jak pije mi olej. Będzie płacz. No cóż będziemy musieli jakoś przez to przebrnąć.
Odnośnie Paypala, jeżeli to faktycznie takie proste to biorę się za zakładanie.
Pieniążków jeszcze nam zostało i jak będę wiedziała ile dokładnie wyniesie ten granulat, to napiszę. Na dzień dzisiejszy, dzięki wam, sytuacja jest opanowana. Odzew był ogromny i naprawdę jestem mile zaskoczona, że są jeszcze ludzie którzy są tak chętni do pomocy. I nie piszę tu tylko o pomocy materialnej.
Jeszcze raz dziękuję. Kurcze, musi się nam udać.
Piszę chaotycznie ale już padam z nadmiaru emocji.
Pozdrawiam wszystkich gorąco!
niedziela, 15 września 2013
Powiem wprost: DZIĘKUJĘ!!!!!!!
Jesteście wielcy! Na obecną chwilę mamy na koncie ok 3 tyś. Myślę, że w
poniedziałek dojdą pieniążki które były przelewane z innych banków niż Śląski.
Do tego mamy też spore wsparcie od strony rodziny. Dziś wierzę, że damy radę i
to dzięki wam. Nie spodziewałam się aż tak dużego odzewu. Generalnie bałam się,
że zostanę skrytykowana iż zbieram pieniążki na swoje prywatne konto.
Od razu jeszcze raz tłumaczę, że ze środków zgromadzonych na subkoncie mogę
tylko korzystać lecząc Filipka metodami konwencjonalnymi a ta do takich się nie
zalicza. Co do strony "Się pomaga", to chyba również trzeba załatwiać przez
fundację, bo to jest zbiórka publiczna (tak mi się wydaje). Tak naprawdę, to co
teraz robię nie jest chyba do końca legalne, ale na dzień dzisiejszy mam to w
nosie. Najważniejszy jest dla mnie Filip i wyścig z czasem.
Najgorsze jest to, że na dzień dzisiejszy wiem, że Filipek nie nadaje się już do podróży. Choć dziś bardzo nas zaskoczył w miarę dobrą formą. Generalnie od czasu jak wróciliśmy do domu każdego dnia czuł się ciut gorzej. Był co raz słabszy. Ze szpitala wyszedł na własnych nóżkach a na dzień dzisiejszy nie chodzi stabilnie, w zasadzie w ogóle nie chodzi. Już nawet go za rączkę nie prowadzamy. Przed ostatniej nocy wymiotował i wczorajszy dzień prawie cały przespał. Wystraszyłam się. Za to dziś od rana świergotał po staremu, uśmiechał się. Miałam w domu namiastkę "starego" Filipa. Potem znowu dopadła go deprecha, przespał się. Teraz siedzi i ogląda film i wcina pizze.
Będę jutro rano dzwonić do tego lekarza czy jest jakaś możliwość aby to ugryźć z innej strony aby nie szarpać Filipka do Wrocławia. To samo tyczy się wtorkowej wizyty w Jastrzębiu Zdroju u zielarza. Mam nadzieję, że uda nam się wszystko załatwić tak jak trzeba i że przede wszystkim zdążymy.
Jeszcze raz dziękuję za wszystkie wpłaty, za udostępnianie mojego apelu oraz za wszystkie telefony i maile. To wszystko naprawdę BARDZO dużo dla mnie znaczy. Czuję, że mam wasze wsparcie i to nie tylko mam na myśli te materialne ale również te duchowe.
JESTEŚCIE WIELCY!!!!!!
piątek, 13 września 2013
numer
Brak słów...
Bardzo chciałabym napisać, że u nas jest dobrze ale niestety jest źle, bardzo źle. Dziś wyszliśmy ze szpitala kończąc leczenie. Przeszliśmy pod opiekę hospicjum.
Modliłam się aby Filipek dotrwał do 9 września abyśmy mogli rozpocząć zaplanowany cykl chemii. Bałam się jej jak ognia ale upatrywałam w niej naszą ostatnią szansę. Niestety nie udało się. Od wyjścia ze szpitala Filipek miewał sporadyczne bóle główki które udawało nam się niwelować za pomocą dziecięcych zawiesin przeciwgorączkowych. W piątek rano dopadł go silny ból głowy który dopiero po dłuższym czasie udało nam się opanować. Mieliśmy parę spraw do załatwienia na mieście. Filipek pozbierał się, pojechał z nami, był w dobrej formie. Po południu zasnął. Ogarną mnie niepokój. Obudzi się po trzech godzinach. Potem był apatyczny i taki bez życia. Szybko poszedł spać. Ok 23 obudził się z silnym bólem główki. Nie pomógł Paracetamol podawany naprzemiennie z Nurofenem. Widać było, że Filipek się męczył. Po 1-wszej w nocy nie wytrzymałam i zadzwoniłam na odział. Po sugestii pani doktor podałam mu pół tabletki Ketonalu. Jak po 20 min nie przeszło, mąż pojechał z nim do szpitala. No i zaczęło się. Bółe głowy były regułą. Zrobiono nam w niedzielę TK. Wyszło w nim, że niestety ale masa guza powiększa się. W poniedziałek czekała nas rozmowa z panią ordynator. Ta przedstawiła nam całą sytuację, że chemia nie działa. Jak będziemy się upierali to może nam podać tę chemię ale jest duże prawdopodobieństwo, że Filipek po prostu jej nie przeżyje. Wspólnie z mężem podjedliśmy decyzje, że nie będziemy go już męczyć. Chcemy się jeszcze nim nacieszyć. Poza tym chcemy mieć czas na poszukanie jeszcze czegoś. Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem ale gdzieś tam w duchu wierzę, że mamy szansę. Nie wiem czy to będzie cud, czy po prostu innądrogą uda nam się opanować dziada. Póki byliśmy na chemii mieliśmy związane ręce aby próbować czegoś innego.
Dostałam namiar na dobrego zielarza. Cały dzień myślał czy da radę nam pomóc ale zgodził się. We wtorek jedziemy do Jastrzębia Zdroju. Modlę się tylko aby Filipek wytrzymał do tego czasu chociaż w tej formie co jest teraz.
Poza tym dostałam jeszcze namiar na lekarza, specjalisty medycyny ortomolekularnej. Zadzwoniłam do niego i zgodził się nam pomóc, nawet jest pewien, że może nam pomóc. Tylko jest jeden mały problem. Na dzień dobry potrzebujemy 6 tyś, a potem w krótkim terminie 4 tyś. Przez fundację tego nie załatwię bo to leczenie niekonwencjonalne ale to jeszcze jutro będę weryfikować. Czas nas goni. Nigdy tego nie robiłam i nie wiem, może zostanę tu skrytykowana ale potrzebuję pomocy w zebraniu tej kwoty. Tak naprawdę mam na to parę dni. Realne czy nierealne?
Tu jest stronka od tego lekarza:
Mam na niego namiar od jednej mamy z oddziału. Oni próbują i wierzą.
Tracę mojego rycerza i nie umiem się z tym pogodzić. To już w tej chwili nie jest mój wiecznie uśmiechnięty Filip. On już głownie leży, ewentualnie siedzi w łóżku. Mało się bawi. Na buzi ma wiecznego posterydowego focha. Uśmiecha się czasem i mówi jak bardzo mnie kocha ale wymyka mi się z rąk.
Jest mi tak cholernie ciężko. Czyżby prawie 2,5 roku walki miało pójść na marne?
Tak naprawdę po raz pierwszy proszę was wszystkich o pomoc i modlitwę za mojego dzielnego królewicza.
sobota, 31 sierpnia 2013
Jesteśmy w domu
niedziela, 25 sierpnia 2013
spadek
wtorek, 20 sierpnia 2013
Mój mały wielki bohater
Nigdy nie jest na tyle źle aby nie mogło być gorzej...
piątek, 16 sierpnia 2013
ciężki dzień...
czwartek, 15 sierpnia 2013
Nie mam dobrych wieści...
wtorek, 13 sierpnia 2013
Jutro chwila prawdy...
Choćbym nie wiem jak bardzo się starała, nie potrafię przestać się bać. Z rezonansu na rezonans chyba co raz gorzej to znoszę. Te oczekiwanie na wyniki jest okropne.
Cofnę się jednak odrobinę wstecz...
Ze szpitala wyszliśmy w piątek. Wyszlibyśmy wcześniej ale Filipek nieźle nas nastraszył. Ordynatorka chciała wypuścić nas we wtorek ponieważ Filipek miał już całkiem fajną morfologię i zaczął dość ładnie jeść ale z samego rana zaraz po przebudzeniu zaczął płakać, że go boli głowa a do tego zwymiotował a potem zasnął. W środę była powtórka z rozrywki choć tym razem bez wymiotów. Nie muszę tłumaczyć, że w naszym przypadku bóle głowy plus wymioty to bardzo niepokojący objaw. Padły takie słowa jak podejrzenie o progresję. Ja w momencie miałam dość. Przyjechał mąż i po prostu musiałam wyjść i się wyryczeć na dworze. Przez resztę dnia zarówno we wtorek jak i w środę wszystko było w porządku.
Natomiast w czwartek Filipek wstał wesoły i nic go nie bolało. W piątek było to samo. Do dzisiaj już nic niepokojącego się nie wydarzyło.
Dlatego jeszcze bardziej boję się tego rezonansu. Jest też inna rzecz która mnie niepokoi a mianowicie, mam wrażenie że Filipek dziwnie ustawia nóżkę w trakcie chodzenia. On w ogóle w zasadzie nie biega tylko szybko chodzi, no ale tak już jest od dłuższego czasu, jeszcze sprzed poprzedniego rezonansu. Nie wiem, może to skutek chemii, naświetlań. Nie mniej jednak nie jest idealnie i oby to nie był efekt czegoś złego.
Tak więc potrzebne nam mocno zaciśnięte kciuki na jutro na 10:40. Mieliśmy dziś mieć rezonans ale nam przełożono.
Jest 3-cia w nocy a ja z nerwów nie umiem spać.
Moje słoneczko:niedziela, 4 sierpnia 2013
Niestety reżim...
środa, 31 lipca 2013
Słabe wyniki...
piątek, 26 lipca 2013
Smutno...
czwartek, 25 lipca 2013
odpowiedź na konsultację
niedziela, 14 lipca 2013
W końcu w domu...
czwartek, 11 lipca 2013
Boję się...
czwartek, 4 lipca 2013
kolejna chemia
poniedziałek, 24 czerwca 2013
Jest lepiej...
sobota, 22 czerwca 2013
Znowu szpital...
W piątek rano robiliśmy kontrolnie morfologię. Leukocyty 1,6, płytki 130, hemoglobina ponad 10. Jedynie leukocyty zgubiły się gdzieś nam po drodze i zalecono nam Neupogen na ich wzrost. W poniedziałek mieliśmy robić kontrolę. Filipek miał dobry humor, bawił się jak zwykle, apetyt też dopisywał. Ze spokojem jechaliśmy w poniedziałek do laboratorium. Niestety pomyliliśmy się. Leukocyty poleciały na 0,6, płytki ze 130 spadły na 17. No nic trzeba było nam się pakować i jechać do szpitala. No a tam jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki praktycznie jak tylko przekroczyliśmy próg oddziału zaczęło się dziać. Najpierw wyskoczyła gorączka która była oporna do zbicia. Filipek zaczął skarżyć się na brzuszek i ból w przełyku. We wtorek rano pojawiły się problemy z apetytem a od popołudnia wszelkiemu jedzeniu Filip powiedział kategorycznie NIE. I tak nie je do dziś. Cały czas gorączkuje, cały czas pokazuje, że boli go przełyk i brzuszek. Do tego od czwartku mamy brzydki kaszel. Gardło jest czerwone ale nie tragiczne. Najprawdopodobniej zaatakowały go grzybki które po podaniu środka przeciwgrzybicznego nie popuszczają. Od wczoraj mamy żywienie pozajelitowe, jesteśmy obstawieni lekami z każdej strony a poprawy brak. Dziś wysłali nas na zdjęcie RTG klatki piersiowej ale wyników jeszcze nie znam.
Biedne to moje dziecko. On już nie ma z czego chudnąć, toż to już skóra i kości. Przeraża mnie.
Na czwartek mamy zaplanowaną chemię ale coś to cienko widzę.